Okiem programisty. Jak zwykły pracownik korporacji może wprowadzić pracę z zagranicy w swojej firmie? Wywiad z Wojtkiem Mazurem
Wprowadzanie nowych benefitów lub pracy w innych systemach jest zazwyczaj kojarzone jedynie jako przywilej szefów firm i ich zarządów. Z tego powodu szeregowi pracownicy często pozostawiają swoje pomysły dla siebie, ponieważ taki stereotyp najzwyczajniej powstrzymuje ich od działania. Jak więc to możliwe, że FullStack Developerowi udało się wprowadzić możliwość pracy z zagranicy w swojej korporacji? W rozmowie z Wojtkiem Mazurem zapytaliśmy o jego ścieżkę kariery oraz żmudny proces, którego wymagała realizacja jego nietypowego pomysłu.
Spis treści
Jaka była Twoja droga do aktualnego stanowiska?
Początki mojego aplikowania na stanowiska programistyczne to około trzeci rok studiów. Jak na programistę to dość późno, ale sprawy nie ułatwiały godziny zajęć i niechęć prowadzących do pracy w trakcie studiów dziennych (nadal nie wiem z czego wynikała ta niechęć).
Czasy przedpandemiczne to czasy gdzie wszyscy chcieli mieć juniora / stażystę na miejscu, w biurze, więc szukałem pracy w okolicy, najlepiej przy domu lub przy uczelni. Przyznam, że początkowo miałem plan iść bardziej w Data Science / Pythona, ale te kilka lat temu ofert pracy dla ludzi wchodzących na rynek, również na Śląsku, było bardzo mało, stąd drugim moim wyborem były aplikacje webowe, gdzie o staż było już znacznie łatwiej.
I tu moja rada dla osób wchodzących na rynek – masz już napisany jakiś prosty projekt? Czujesz, że jesteś już w stanie sam napisać jakąś prostą aplikację?? To aplikuj, wysyłaj CV! Ja tak zrobiłem, być może nawet trochę za późno, ale im prędzej wyślesz, tym prędzej prawdopodobnie zderzysz się z rzeczywistością. Ja po pierwszej rozmowie kwalifikacyjnej (która poszła średnio) już wiedziałem czego się spodziewać.
Wstępnie pracy nie dostałem, ale jako zadanie dodatkowe dostałem napisanie aplikacji webowej, która zbiera dane z wybranego portalu, zapisuje je w bazie danych, a następnie napisanie do tego prostego frontu gdzie to wszystko będzie wyświetlone. No i cóż, aplikację napisałem, ale na staż i tak nie było dla mnie miejsca. Co zupełnie nie przeszkodziło mi w chwaleniu się tą aplikacją w późniejszych rekrutacjach (w zasadzie było całkiem sporym plusem).
Zauważyłem w ogłoszeniach studenckich, że firma, która mnie interesuje i ma siedzibę niedaleko mojego domu, będzie się wystawiała na targach pracy, więc postanowiłem że się przejdę i zagadam bezpośrednio. Czy to był niezbędny krok żeby dostać tam staż? Pewnie nie, ale na pewno nie zaszkodziło. Udało się porozmawiać, dostać kontakt. Niedługo później wysłałem mail z CV i wspomnianym wcześniej projektem. Chwila niepewności, oczekiwania na odpowiedź… i udało się! Przynajmniej dostać do drugiego etapu. Znów pełen nerwów, ale tym razem już lepiej przygotowany przyszedłem na rozmowę. Tym razem było zdecydowanie lepiej niż na pierwszej rozmowie, na pytania techniczne zdążyłem się przygotować, a wysłanie projektu spowodowało, że dodatkowo było o czym opowiadać.
Następnie padły zdania, które w pewien sposób zdefiniowały przebieg stażu. “Dobrze, możemy zaoferować Ci staż u nas…” – Tak! Udało się! – “…ale mamy tylko aplikacje desktopowe”. No i co tu zrobić? Nie chciałem robić aplikacji desktopowych, ale miałbym odmówić propozycji pierwszej poważnej pracy w moim życiu? I tak zaczął się mój pierwszy, niezbyt udany staż. Przygotowany z JavaScriptu, HTMLa, .NET Core, dostałem do nauki kilkuletnią aplikację okienkową napisaną w WinFormsach.
Czego mnie to nauczyło? Głównie tego, że jeśli coś mnie nie interesuje, nie ekscytuje, to mam straszny opór żeby poświęcać temu czas. A oprócz starej, mało interesującej mnie technologii, do tego z tego co pamiętam była to aplikacja dla księgowych i wymagała zapoznania się również z obiegiem i zależnościami między różnymi dokumentami, dziś pewnie podszedłbym do tego inaczej, ale wtedy nie potrafiłem się do tego zmusić. Pod koniec stażu dostałem zadanie, które miało zdefiniować, czy zostaję po stażu w firmie.
No i zadania finalnie… nie wykonałem. Wymagało poświęcenia wolnego czasu w domu na analizę, a jak wspominałem, to było ostatnie o czym wtedy myślałem. Czy byłem sobą zawiedziony? Zdecydowanie. Czy poddawałem w wątpliwość moje predyspozycje co do zawodu programisty? Tak. No i oczywiście zacząłem się też zastanawiać, czy przypadkiem tak nie wygląda cały rynek i będąc programistą będę po prostu skazany na utrzymywanie starych aplikacji w technologiach które mnie kompletnie nie ekscytują.
Na szczęście był to czas nadchodzących wakacji, a wakacje to też czas staży w branży IT, dlatego po krótkiej żałobie zacząłem znowu aplikować. Czy żałuję tego pierwszego stażu? Zdecydowanie nie. Mimo wszystko zapoznałem się z prawdziwą aplikacją na produkcji, jak wygląda proces wdrażania kodu, podszlifowałem umiejętności programistyczne i bazodanowe. To wszystko pozwoliło mi już w pełni komfortowo przejść rekrutację na staż do takiej firmy jakiej chciałem, i takiej, która już z pewnością zajmuje się webówką. Tak właśnie dostałem się na staż do software house w którym zostałem przez następne dwa lata.
W jaki sposób rozpocząłeś pracę w korporacji?
To chyba historia jakiej wiele w branży IT. U mnie była o tyle wyjątkowa, że w pierwszy dzień kiedy zacząłem na poważnie szukać nowej pracy, akurat napisała do mnie rekruterka z dwiema propozycjami pracy, jedna w zespole, w którym okazało się, że pracował mój dobry kolega, a druga do zespołu siostrzanego. Do jednego miała być nieco prostsza rekrutacja, a do drugiego trochę trudniejsza, z zadaniem do wykonania na czas. Czułem się wtedy dość pewnie, ale też drugie stanowisko bardziej mnie interesowało, dlatego wybrałem trudniejszą opcję.
Pomyślnie zaliczyłem rozmowę i zadanie, więc pozostało tylko spotkać się już na miejscu żeby zakończyć formalności. Teraz to nieco zabawne, bo pewnie niewiele osób to pamięta, ale na początku pandemii część województw i miast była podzielona na strefy żółte i czerwone, w zależności od ilości zakażeń. Nie pomagało, że akurat mieszkałem w czerwonej strefie. Z tego też względu to, czy w ogóle będę mógł przyjść do biura, a jeśli tak, to kiedy, stało przez cały czas pod znakiem zapytania. Na szczęście z pomysłu podziału na strefy zrezygnowano mniej więcej w momencie kiedy zaczynałem pracę, a dodatkowo wprowadzono wahadłowe zmiany 50/50 pracowników, część przychodziła w tygodniu A, a część w tygodniu B.
I właściwie tak już do końca, aż nie zostaliśmy wysłani na 100% pracę zdalną. Z tego też powodu mimo niemal dwóch lat pracy części osób nie zobaczyłem ani razu na oczy, mimo, że mogli siedzieć kilka dni wcześniej na tym samym fotelu. A część, którą poznałem, to głównie przez aktywności poza pracą.
Skąd pojawił się u Ciebie pomysł zorganizowania pracy poza granicami Polski? W ilu krajach udało Ci się już pracować zdalnie?
Do największego wyjazdu do tej pory, zostałem właściwie nieco zmuszony przez sytuację (ale zmuszony szczęśliwie). Mojej drugiej połówce udało się zorganizować wymarzony wyjazd na doktorat do Francji, więc zostałem postawiony przed wyborem zostania samemu cztery miesiące w Polsce, albo spróbować przejść przez ścieżkę do załatwienia formalności pracy zdalnej za granicami Polski, w słonecznym regionie Francuskiej Oksytanii.
Jak wyglądało wdrożenie takiego pomysłu wewnątrz Twojego miejsca pracy? Jakie były reakcje szefostwa?
Zaczęło się od podpytania przełożonych, jak wygląda sytuacja, czy w ogóle taka możliwość istnieje i jeśli tak, to gdzie powinienem się udać, żeby taki wyjazd sformalizować. Zgadywałem, że może to nie być oczywiste ze względów na przykład podatkowych, ale także ze względu na ubezpieczenie zdrowotne – czy pracując poza zwykłym miejscem pracy, nadal jestem ubezpieczony tak samo jak gdy pracuję na miejscu.
Przyznam, że reakcje były mieszane, to znaczy nie spotkałem się z negatywnymi reakcjami, natomiast zdecydowanie wyczuwałem pewną dozę sceptycyzmu, co do powodzenia mojego planu. Myślę jednak, że moje duże pokłady zaparcia i optymizmu pozwoliły uwierzyć także reszcie, że wizja wyjazdu może się urzeczywistnić.
Jesteś jedną z pierwszych osób, które wpadły na taki pomysł w Twojej firmie. Jak wyglądała organizacja takiego przedsięwzięcia, czego od Ciebie wymagała?
Najpierw polecono mi, aby wysłać zapytanie poprzez wewnętrzną aplikację do zgłaszania różnych tematów kadrowych, gdzie właściwie z początku dostałem odpowiedź, że taki wyjazd nie jest możliwy. Natomiast zupełnie się nie godziłem na taką odpowiedź, więc zgłaszałem kolejne “tickety” uściślając moje zapytanie.
Po chyba trzech wymianach wiadomości w ramach “ticketów”, w końcu odezwałem się bezpośrednio do działu HR i tam właściwie przez jakiś czas odbijałem się między osobami jak piłeczka, nie do końca będąc w stanie dojść, co dokładnie potrzebuję wypełnić, od kogo uzyskać i jakie zgody. Od maila do maila, udało mi się uzyskać, dzięki uprzejmości osób z działu HR, listę dokumentów, które potrzebuję wypełnić przed wyjazdem. W tym zgody na zapewnienie ubezpieczenia, bezpiecznego połączenia internetowego, wywiezienie sprzętu firmowego itd. Myślę, że była to chyba kalka z delegacji z czasów przedpandemicznych, bo po prostu nic innego nie byli mi w stanie zaproponować.
Krokiem, który mnie zdziwił najbardziej, było uzyskanie “pisemnej” (czyli w praktyce na mail) zgody CIO na tego typu wyjazd. Mail ten przeszedł zarówno przez kadry, osobę od podatków, jak i przez wszystkich moich przełożonych, żeby w końcu zostać zatwierdzonym.
Jakie były Twoje oczekiwania względem organizacji i samego wyjazdu, a w jaki sposób zweryfikowała je rzeczywistość?
Trudno mi jednoznacznie powiedzieć, jakie były moje oczekiwania. Myślę, że w korporacji dużo ludzi jest przyzwyczajonych do tego, że każdy przypadek ma swoją ścieżkę, swój proces którym się podąża i finalnie się załatwia to, co się chce załatwić. Często jest do tego dedykowana aplikacja, a nawet jeśli jej nie ma, to sporo osób starszych stażem podpowie zawsze, co zrobić, żeby coś załatwić. Tym razem było dużo trudniej.
Kilkukrotnie stało się to, czego obawiałem się w tym procesie najbardziej, czyli odbijałem się od ściany. Sporo z osób z którymi się kontaktowałem, mimo że życzliwych i chętnych do pomocy, nie wiedziało co mi odpowiedzieć, albo gdzie mnie dalej pokierować, nie spotkało się wcześniej z takim przypadkiem. Myślę, że gdyby nie duża motywacja z mojej strony, to w końcu bym zrezygnował z tego pomysłu.
Pewnie dla wielu osób, które pracują na zasadach B2B, bądź które pracują w małych firmach, taki problem jest co najmniej dziwny, bądź nawet śmieszny. Natomiast, jeśli chce się zrobić wszystko zgodnie z prawem i pracuje się na umowie o pracę, to nagle się okazuje, że przepisy nie nadążają za aktualnym rynkiem pracy – na przykład ubezpieczenie, które obejmuje nas w pracy, obejmuje nas jedynie w jednym, konkretnym, zadeklarowanym adresie. Teoretycznie nawet pracując z domu teściów, czy z działki w górach nie obejmuje nas ubezpieczenie, a co dopiero poza granicami Polski.
Powoli się to zmienia, być może nawet od czasu gdy o tym czytałem, to przepisy znów się zmieniły, u nas również doszła możliwość dodania drugiego adresu wykonywania pracy. Część pracodawców zaczyna oferować workation, czyli pracę zdalną połączoną z wyjazdem w egzotyczne kraje, gdzie część dnia pracujemy zdalnie, a część jesteśmy na wakacjach, także myślę, że idziemy do przodu i mam nadzieję, że coraz większa ilość pracodawców będzie się otwierać na możliwość pracy zdalnej. Mam nadzieję, że u mojego obecnego pracodawcy, ja sam dorzuciłem malutki kamyczek, aby kolejnej osobie było już łatwiej.
Czym według Ciebie różni się praca z innego kraju w porównaniu z pracą w biurze, w Polsce?
Praca z innego kraju to z pewnością zarówno zalety ale też wyzwania. Myślę, że dużo zależy od naszego sposobu organizacji pracy, ale też od kraju do którego jedziemy. Trzeba zwrócić uwagę, że opuszczamy nasze wygodne biurko, gdzie mamy ustawione pod siebie meble, monitory, osprzęt. Nie zawsze mamy możliwość wzięcia wszystkiego ze sobą, szczególnie jeśli podróżujemy samolotem. Taką protezą naszego ustawienia może być na przykład przenośny monitor na USB-C. Szczególnie, jeśli jesteśmy przyzwyczajeni do pracy na wielu monitorach. Ja akurat takiego monitora nie miałem i odczuwałem jego brak, przeskakiwanie między okienkami na jednym małym monitorze kontra dwa duże monitory o wysokiej rozdzielczości, to naprawdę duży przeskok i potrafiło to być irytujące.
Myślę, że przy długim wyjeździe, na przykład rocznym, warto zabrać ze sobą nieco więcej sprzętu, z którego do tej pory korzystaliśmy w domu.Obawiam się, że w innej sytuacji możemy poczuć się wytrąceni z równowagi zbudowanej w naszym dotychczasowym miejscu pracy. Dobrze jest przynajmniej zadbać o to, aby albo mieć gdzie pójść pracować, albo mieć przygotowane miejsce w wynajmowanym mieszkaniu dedykowane do pracy.
Ogólnie uważam, że takie wyjazdy zwiększają jakość życia. Szczególnie, jeśli ktoś ma potrzebę wyjechać gdzieś na dłużej i może spędzić chłodne, Polskie miesiące gdzieś w ciepłych rejonach świata, a tydzień, czy dwa tygodnie spędzone na wakacjach nie wystarczają. W moim przypadku było o tyle trudniej, że język francuski nie przypomina żadnego z języków, które znam, więc dodatkowym wyzwaniem było zorientowanie się w sklepach, na mieście, kupienie odpowiedniego biletu w muzeum. Na szczęście miałem w większości przypadków przy sobie tłumacza, w postaci mojej partnerki. W innym przypadku Francuzi, niestety, ale niechętnie rozmawiają po angielsku, a moim dukaniem po francusku z translatora nie byli szczególnie zainteresowani.
Czy rozważałeś kiedyś możliwość permanentnego przeniesienia się do innego kraju?
Nie wiem, czy permanentnego. Chciałbym spróbować mieszkać gdzieś na dłużej poza granicami Polski, żeby móc przestać narzekać na naszą ojczyznę, albo jak już narzekać, to przynajmniej mieć ku temu solidne podstawy. Emigracja zawsze niesie ze sobą pewne problemy. Zostawia się za sobą pewną część siebie, niejako trzeba siebie znaleźć na nowo.
Ja miałem tego tylko przedsmak, ale mogę sobie wyobrazić jak to wygląda w dłuższej perspektywie. W krajach, gdzie jest dużo imigrantów z całego świata, społeczeństwo nie jest tak hermetyczne, a język nie stanowi dla nas problemu, wyzwanie będzie nieco mniejsze. W innym przypadku może być nam trudno się przebić do lokalnej społeczności i żyć jak prawdziwy Francuz, Norweg, czy Szwajcar.
U mojego obecnego pracodawcy nie byłoby to łatwe, ale nie niemożliwe. Duża korporacja ma tę zaletę, że biura rozsiane są po całej Europie, więc może byłaby możliwość przeniesienia się po prostu do oddziału w innym kraju. Praca na stałe dalej w tym samym zespole mogłaby być niemożliwa ze względów podatkowych. Wyobrażam sobie, że w innych międzynarodowych korporacjach może być podobnie. W przypadku osób pracujących na zasadach B2B, sprawa jest chyba nieco prostsza, działalność mamy założoną w Polsce, ale prowadzimy ją zdalnie, natomiast nie mogę tutaj nic podpowiedzieć, jeszcze się tym tematem nie interesowałem, ale wydaje się to bardzo wygodna opcja.
Jakie rady mógłbyś dać osobom, które chcą wprowadzić możliwość pracy zdalnej z zagranicy u swojego obecnego pracodawcy?
Myślę, że pandemia poza wszystkimi okropnościami, wręczyła nam bukiet wspaniałych argumentów, dlaczego warto puścić nas na pracę zdalną, również za granicę. Przez ostatnie dwa lata, większość z nas pracowała w stu procentach z domu. Nauczyliśmy się, jak zorganizować sobie przestrzeń do efektywnej pracy czy zarządzać czasem, nawet jeśli szef nie stoi nam bezpośrednio nad głową.
Myślę, że część z nas zauważyła nawet wzrost efektywności, przez to, że nikt nas fizycznie nie zaczepia w pracy, nie wyciąga na kawę, nie przynosi kolejnego ciasta, bo córka sąsiadki wyszła za mąż. I oczywiście kawa czy ciastko, to są miłe rzeczy, ale w praktyce potrafią wytrącić nas z ciągu pracy. Więc dlaczego tego wszystkiego nie przenieść do innego domu, który po prostu będzie kilkaset kilometrów dalej?
Nie oszukujmy się, połowa roku w Polsce to niedobory witaminy D. Większość z nas bieganie czy kolarstwo woli uprawiać w nieco cieplejszych temperaturach niż październikowe, a co dopiero grudniowe, a fani różnych sportów wodnych z pewnością nie będą zawiedzeni takim wyjazdem, gdzie po pracy można iść sobie posurfować na Hiszpańskim czy Portugalskim wybrzeżu. Niektóre kraje przygotowują nawet specjalne warunki dla cyfrowych nomadów, w tym przykładowo Chorwacja, gdzie klimat jest zdecydowanie łagodniejszy od Polskiego.
Gdziekolwiek nie pojedziemy, będziemy mogli spróbować nowej kuchni, mimowolnie nauczyć się nieco obcego języka, poznać nowych ludzi, kulturę i zwyczaje, których do tej pory nie znaliśmy. To wszystko czyni nas nie tylko lepszymi ludźmi, ale także lepszymi pracownikami. Trzeba wspierać się wzajemnie i dzielić swoimi doświadczeniami, wtedy na pewno łatwiej też będzie nam przekonać swoich pracodawców, że takie wyjazdy są możliwe, a niektórym z nas, by żyć pełną piersią, są nawet potrzebne!
Wojciech Mazur. FullStack Developer oraz szkoleniowiec z podstaw programowania, absolwent Politechniki Śląskiej ze specjalnością Data Science. Geek i gadżeciarz, który po godzinach lubi aktywnie spędzać czas w górach, na rowerze, pod żaglami, czy z rakietą w ręce.