W Szkocji mid developera stać na dobry samochód. Historia Mariusza Sekleckiego
– Na pewno za zarobki programisty da się w Szkocji żyć godnie i nie martwić się czy starczy do pierwszego. Ale to, jak ktoś zarządza swoimi pieniędzmi, to bardzo indywidualna sprawa – mówi Mariusz Seklecki, Senior Software Engineer w GE Power, który od ponad dwóch lat pracuje w Szkocji. Jak wyglądał proces rekrutacji do GE Power? Co zaskoczyło go w samym kraju i jak wygląda poziom zarobków programistów? Na te i na wiele innych pytań odpowiedzi znajdziecie w tej rozmowie.
Spis treści
Jak developer z wieloletnim doświadczeniem w pracy na terenie Polski przeniósł się do Szkocji?
Wszystko zaczęło się od wycieczki do Szkocji z moją narzeczoną, Olą. Pojechaliśmy na tydzień do jej rodziny w dalekich okolicach Aberdeen. Był koniec sierpnia. Szkocja, wbrew stereotypom, ugościła nas piękną, słoneczną pogodą. Zwiedziliśmy kilka najbardziej znanych zamków w okolicy (w tym Stonehaven i Urquhart nad Loch Ness) oraz kilka pięknych plaż. Nawet wykąpaliśmy się w Morzu Północnym. Poza cudowną przyrodą i czystym powietrzem (to się naprawdę czuje!), zachwycili nas też przyjaźni, uśmiechnięci i mili ludzie. I tak zrodził się pomysł, żeby w przyszłości przeprowadzić się do Szkocji.
Kilka miesięcy później zaczęły pojawiać się wieści o referendum w sprawie dalszego uczestnictwa UK w Unii Europejskiej. Brexit okazywał się wcale niewykluczony i nie wiadomo było, co będzie potem. A my chcieliśmy do Szkocji. I uznaliśmy, że im wcześniej się tam znajdziemy, tym lepiej.
Taki wyjazd to masa przygotowań. Jestem ciekaw, co zostawiliście za sobą w Polsce.
Decyzję o przeprowadzce utrudniło to, że oboje właśnie dostaliśmy awanse i podwyżki. Ale, ostatecznie, złożyliśmy wypowiedzenia, uzgodniliśmy ze szkocką rodziną Oli, że nas przenocują przez jakiś czas i zaczęliśmy szykować się do przeprowadzki oraz szukać pracy.
Co zostawiliśmy w Polsce poza dobrymi pracami, rodzinami i przyjaciółmi? Przede wszystkim kilka pudeł książek! Ciężko się było z nimi rozstać. Teraz po trochu je przewozimy do Szkocji. Wiele rzeczy udało nam się sprzedać, a co nadawało się do domu dziecka, w którym pracuje moja szwagierka, trafiło do dzieci. Część starych ciuchów, ręczników, zabawek i garnków pojechała do schroniska dla zwierząt. Nikt raczej już by ich nie używał, a pieski i kotki zyskały materiały na miękkie posłania, rzeczy do zabawy i miski. Wspominam o tym, ponieważ wszystkie trzy opcje warto wziąć pod uwagę podczas przeprowadzki.
Wróćmy jeszcze do pierwszego pytania: dlaczego Livingston?
Bo tam mieści się jedno z biur GE Power. A dlaczego akurat GE Power? Bo nie dość, że dostałem od nich dobrą ofertę ciekawej pracy, to jeszcze atmosfera w biurze bardzo mi odpowiadała. Od samego początku rekrutacji wszyscy byli bardzo mili, przyjaźni i dawali odczuć, że chcą, żebym z nimi pracował. Kiedy przyjechałem do biura na przedostatni z etapów rekrutacji, to poczucie tylko się wzmocniło. Po tej rozmowie byłem już prawie pewien, że jeśli przedstawią mi ofertę i nikt jej bardzo mocno nie pobije, to wybiorę GE.
Rozumiem, że oprócz GE złożyłeś aplikację do innych firm. Przedstawili słabsze warunki, czy projekty, nad którymi miałbyś pracować okazały się mniej ciekawe?
Warunki były porównywalne, ale atmosfera w GE sprawiła, że czułem, że to właśnie tam chcę pracować. I wciąż jestem zadowolony z wyboru pracy. Trafiłem na naprawdę rewelacyjnego szefa oraz świetne koleżanki i kolegów. Są kompetentni, można się z nimi wymieniać wiedzą i na nich polegać.
Co do projektów, nad którymi miałbym pracować w różnych firmach, to właściwie o żadnym nie dowiedziałem się zbyt wiele podczas rekrutacji. Ale to był mój wybór, żeby nie poświęcać rozmowom o przyszłych projektach zbyt wiele czasu. Dużo bardziej niż na jakimś konkretnym projekcie, zależało mi na fajnej atmosferze oraz dobrych warunkach zatrudnienia, elastycznych godzinach pracy i możliwości pracy z domu w razie potrzeby.
Przede wszystkim kręci mnie rozwiązywanie problemów w kreatywny i solidny sposób. Potrafię się też dobrze sam motywować. Więc moje oczekiwania co do projektu były niewielkie: ma się nie kłócić z moimi wartościami (na przykład nie chciałbym się przyczyniać do tworzenia broni masowego rażenia) oraz stanowić wyzwanie.
Można powiedzieć, że pod tym względem miałem trochę szczęścia: w GE Power pomagam elektryfikować świat i to daje mi poczucie spełnienia!
W Polsce widełki płacowe w ofertach pracy w branży IT to standard. A jak wyglądały oferty pracy w Szkocji? Co je wyróżniało, a co im brakowało — w porównaniu z ofertami pracy w Polsce?
Niestety, nie wszystkie oferty miały podane widełki — ale większość miała. I te, które miały, pozwalały na dobre zorientowanie się, czego oczekiwać na tutejszym rynku pracy. A co je wyróżniało albo czego im brakowało w porównaniu z polskimi ofertami? Tutaj naprawdę nie potrafię odpowiedzieć, bo nie porównywałem tych ofert z polskimi. Do mojej pierwszej pracy zostałem zaproszony, bo sprawdziłem się w trakcie praktyk studenckich. Do Samsunga trafiłem z polecenia kolegi, który tam pracował i wiedział, że przeprowadzka do Warszawy chodzi mi po głowie. Więc wcześniej (przed przeprowadzką do Szkocji) nie miałem okazji przeglądać zbyt wielu polskich ofert pracy. A potem skupiłem się wyłącznie na szkockim rynku (i kilku ofertach pracy zdalnej w USA).
Jak przebiegał proces rekrutacji do GE? O co pytałeś rekrutera, a czego on chciał się dowiedzieć?
Proces rekrutacji składał się z wielu etapów i trwał stosunkowo długo (ok. 3 miesiące od pierwszego kontaktu z rekruterem). Na początku odpowiedziałem na ofertę pracy umieszczoną na LinkedIn. Po jakimś czasie odezwał się do mnie rekruter i umówiliśmy się na krótką rozmowę, podczas której głównie opowiadał mi o firmie. Miał świadomość, że GE nie jest zbyt znana w Polsce i że w branży software dopiero zaczyna się pozycjonować.
Jeśli chodzi o to, czego on chciał dowiedzieć się o mnie, to najważniejsze informacje znał z mojego CV. Dopytał więc o kilka szczegółów, a poza tym pytał o powód przeprowadzki oraz o to, kiedy będę dostępny.
Później pewnie była rozmowa techniczna.
Tak, potem miałem rozmowę telefoniczną z moim przyszłym przełożonym i technical leaderem w jednej osobie. Była to właśnie rozmowa techniczna — o C/C++, SQL i innych technologiach z jakimi miałem do czynienia. Pokazałem, co umiem i dowiedziałem się, że będę miał okazję pracować nad oprogramowaniem, które jest rozwijane od ok. 25 lat i posiada ok. 8 mln linii kodu.
Wow, możesz opowiedzieć o nim więcej? 25 lat to kupa czasu! Rekruter przedstawił całą historię związaną z powstawaniem tego kodu?
O tak, 25 lat… ćwierć wieku! To naprawdę szmat czasu, szczególnie w przypadku oprogramowania. Nie pytałem rekrutera o historię. Poznałem ją (i dalej poznaję) już w trakcie pracy. Zaczęło się od tego, że w latach dziewięćdziesiątych pewien pan wpadł na pomysł stworzenia systemu do zarządzania dystrybucją energii lepszego od tych, które były obecnie na rynku. Nie pamiętam, czy założył firmę sam czy z kolegami. W każdym razie pomysł wypalił. ENMAC (pierwsza nazwa tego oprogramowania) zaczął zdobywać swój udział w brytyjskim rynku i zainteresował GE. GE kupiło firmę (jak robi z wieloma dobrymi biznesami, aby wznieść je na kolejny poziom) i zapewniło jej twórcy posadę głównego architekta systemu, żeby mógł dalej sprawować pieczę nad swoim “dzieckiem”. Jest on bardzo ceniony w naszej firmie i cieszę się, że miewam okazję z nim bezpośrednio pracować.
A co do historii widocznej w kodzie… To po prostu należałoby zobaczyć. Czasami trzeba prześledzić historię zmian, żeby dojść do tego, jaki był pierwotny zamysł danej funkcjonalności. Czasem można znaleźć zabawny komentarz dotyczący zasadności jakiegoś starszego kawałka kodu w obliczu obecnych standardów programowania. Widać jak dobre pomysły ewoluowały w rozwiązania jeszcze lepsze. I widać przekrój najróżniejszych technologii.
To, co chciałbym szczególnie podkreślić, to naprawdę dobrze zaprojektowana baza danych. Często słyszy się, że bazy danych w tzw. projektach “legacy” to małe (lub większe) koszmarki, które najlepiej by było przepisać w całości. A jeśli nie można przepisać, to warto zastosować koncepty w stylu “autonomous bubble pattern”, żeby nie brnąć dalej w zło wcielone.
Nasza baza taka nie jest! Widać, że ktoś z rozmysłem zaprojektował jej zręby, a potem wszyscy dbali, aby każda nowa funkcjonalność była dodawana mądrze, solidnie i po zastanowieniu się, co może przynieść przyszłość. Naprawdę, chapeau bas! Struktura bazy jest obszerna i skomplikowana — a jednocześnie zrozumiała i wydajna.
Wracając do rekrutacji…
Następnym etapem była rozmowa techniczna w biurze w Livingston. To było świetne doświadczenie. Poznałem tym razem na żywo mojego przyszłego przełożonego oraz szefa drugiego zespołu. Porozmawialiśmy, zaprezentowałem nieco umiejętności na kartce i, co najważniejsze, zdobyłem pewność, że naprawdę rozmawiam z bardzo doświadczonymi i kompetentnymi programistami. A do tego wszyscy w biurze byli tacy gościnni!
Ostatni etap to telekonferencja z menadżer HR oraz z dyrektorem, który zarządza m. in. moim przyszłym zespołem. Tutaj rozmawialiśmy bardziej o stylu pracy, gotowości do pracy w wielokulturowym środowisku, wartościach, jakie mogę dodatkowo (poza umiejętnością programowania) wnieść do zespołu oraz co może zaoferować mi firma. I również na tym etapie, mimo że rozmawiałem z trochę wyższym szczeblem zarządzania, atmosfera była świetna i cała rozmowa była utrzymana w tonie partnerstwa i wzajemnej chęci pomocy.
“Zaprezentowałem nieco umiejętności na kartce” — myślałem, że to mit związany z rozmowami rekrutacyjnymi. Jak to wyglądało? Co dokładnie zapisałeś na kartce?
Na szczęście nie miałem za zadanie niczego zaprogramować na kartce. Ale mogłem sobie na niej bazgrać i ilustrować mój sposób rozumowania. Na kartce dostałem ciekawy fragment kodu w C. Krótki i dość niezrozumiały bez informacji do czego on służy. I właśnie to miałem odkryć: co ten kawałek kodu robi. Mam wrażenie, że bardziej chodziło o to, jak podejdę do rozwiązania takiego problemu niż o samo odkrycie zaimplementowanej funkcjonalności.
Zacząłem od tego, że sam raczej unikałbym napisania takiego kodu, ponieważ jest on mało czytelny. Jestem zwolennikiem przejrzystego kodu, nad którym programista widzący go po raz pierwszy nie powinien się za długo zastanawiać. Według mnie dobry kod powinno dać się czytać (prawie) jak dobrą książkę. Myślę, że ta uwaga spodobała się moim rekruterom. Dawała nadzieję, że nie będę pisał “hacków” zrozumiałych tylko dla mnie, a bardziej skupię się na wygodzie całego zespołu.
Potem zacząłem myśleć na głos i “rozkrajać” ten kod na kawałki — właśnie na kartce. Błądziłem przez dłuższą chwilę, wreszcie zacząłem analizować od początku i wtedy już szybko wpadłem na to, na co mi to wygląda. I, rzeczywiście, okazało się, że jest to implementacja jednej z często używanych funkcji w C. Wtedy zgodziłem się z moimi rekruterami, że akurat w tym przypadku wydajność jest priorytetowa (więc i nieprzejrzysty kod jest uzasadniony), a nazwa funkcji (kiedy już ją poznałem) rozwiewa wszelkie wątpliwości.
Celowo nie podaję jej nazwy, bo możliwe, że nadal jest używana na naszych rozmowach kwalifikacyjnych.
Natomiast podczas całej tej rozmowy miałem wrażenie, że dużo bardziej próbowano ocenić, jak się będzie ze mną współpracować oraz jak podchodzę do rozwiązywania problemów i nauki nowych rzeczy, niż sprawdzić czy rzeczywiście umiem programować. I wydaje mi się, że to jest słuszne podejście do rozmowy kwalifikacyjnej. Ostatecznie, jeśli umiesz się uczyć i nie boisz się wyzwań, to w akceptowalnym czasie opanujesz wszystkie potrzebne technologie i będziesz w stanie opanowywać kolejne. A jest to, w mojej opinii, dużo ważniejsze od tego, jak szybko potrafisz zaimplementować stos lub stertę w obcym IDE i bez Internetu.
Zaciekawił mnie też fragment o wartościach, jakie możesz wnieść poza programowaniem. O co dokładnie chodziło?
Wydaje mi się, że chodziło o to, że umiejętność klepania kodu to o wiele za mało, żeby efektywnie pracować w zespole i tworzyć dobrą atmosferę. Powiedziałem, że przynoszę ze sobą przyjazne usposobienie, doświadczenie i zamiłowanie do pracy w wielokulturowym międzynarodowym środowisku, nastawienie na tworzenie oprogramowania wysokiej jakości i umiejętność samodzielnej nauki. Podałem przykłady jak w Samsungu moje szczere zainteresowanie innymi kulturami oraz aktywnie pozyskiwana wiedza (m. in. od mojej Oli, która jest psychologiem międzykulturowym i kulturoznawcą) pozwalały mi się sprawnie komunikować z naszymi kolegami w Korei i Indiach. Powiedziałem też, że chętnie będę reprezentować firmę przed klientami lub na konferencjach, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba oraz że mam pewne doświadczenie w zarządzaniu projektem i tworzeniu dokumentacji.
Przeszedłeś cały proces rekrutacji, omówiłeś warunki współpracy i zacząłeś pracę w nowej firmie. Czym zajmujesz się w GE Power?
Współtworzę tzw. ADMS, czyli Advanced Distribution Management Solutions o nazwie PowerOn Fusion oraz PowerOn Advantage (najnowsza wersja). To oprogramowanie do zarządzania sieciami energetycznymi. Pozwala zarządzać i monitorować generację, transmisję i dystrybucję energii elektrycznej do użytkowników końcowych.
Nasze oprogramowanie ma bardzo znaczący udział w światowym rynku dystrybucji energii i jest używane na wszystkich kontynentach. To naprawdę fajne uczucie, kiedy masz świadomość, że przykładasz się do dostarczania prądu (który jest już przecież jedną z podstawowych potrzeb człowieka) do milionów ludzi na całym świecie i że dzięki oprogramowaniu, które rozwijasz, można ten prąd dostarczać lepiej, taniej i mocno ograniczyć przerwy w dostawie.
Moja rola w tworzeniu PowerOn ujęta w najkrótszych słowach to łatanie bugów i dodawanie nowych funkcjonalności. Głównie C++ i C#, ale zdarzają mi się również C, Perl, Java, Python i skrypty shellowe. Mam już też na koncie kilka ambitnych zadań rozgryzienia i udokumentowania modułów odziedziczonych przez nasz zespół. W takich sytuacjach zamieniam się w programistę śledczego, a potem tworzę przejrzysty ilustrowany przewodnik ułatwiający życie mnie i kolegom.
W jaki sposób oprogramowanie pomaga w dostarczaniu prądu? Dla laika to abstrakcyjne pojęcie.
Dostarczanie prądu wiąże się z posiadaniem i zarządzaniem rozbudowaną siecią energetyczną, w której są stacje transformatorowe, linie wysokiego, średniego i niskiego napięcia, a także występują straty energii podczas przesyłu i awarie, które trzeba jak najszybciej usuwać. Do tego przydaje się komputerowa mapa (model) sieci, którą można przesuwać, powiększać i pomniejszać oraz przeszukiwać. I myślę, że dla laika taka komputerowa mapa sieci będzie najlepszym wyobrażeniem o naszym oprogramowaniu. To taka podstawa, pozwalająca operatorom obserwować funkcjonowanie sieci, a architektom projektować rozbudowę sieci.
A jak to wygląda w akcji? Wyobraźmy sobie huragan. Jakaś gałąź urywa się i przerywa kable elektryczne rozwieszone na słupach. Pewne osiedle traci zasilanie, a ludzie zaczynają dzwonić do operatora i zgłaszać brak prądu. Wszystkim zależy na tym, żeby jak najszybciej usunąć awarię.I tutaj wkracza PowerOn! Nasze oprogramowanie samodzielnie wykrywa awarię, określa minimalny segment sieci, który trzeba odizolować, zdalnie otwiera i zamyka odpowiednie przełączniki w polu i przywraca zasilanie jak największej ilości odbiorców zanim jeszcze zerwane kable zostaną naprawione. Wszystko to w bardzo krótkim czasie!
Kiedy ogląda się demo, to naprawdę robi wrażenie. Linie na ekranie szybko zmieniają kolor na szary (brak zasilania), pojawiają się czerwone symbole oznaczające awarię, następnie widać jak symbole przełączników (switchy) w sieci bardzo szybko zmieniają swoje stany (z otwartych na zamknięte lub odwrotnie) i jak kolejne segmenty sieci przyjmują ponownie zielony (“zasilony”) kolor. Jak w grze komputerowej!
Tak to wygląda jeśli dystrybutor umożliwi PowerOn sterowanie przełącznikami sieci oraz odczytywanie danych z różnych mierników. Jeśli sieć jest trochę mniej zaawansowana, PowerOn i tak dużo usprawnia, ponieważ potrafi wykryć awarię i zaalarmować operatorów albo na podstawie telefonów od odbiorców przybliżyć obszar, gdzie wystąpiła awaria. Potrafi też zasugerować możliwe rozwiązania problemu, np. podłączenie “martwej” sekcji sieci do innego zasilania.
Wiesz, jak naprawiało się linie elektryczne dawniej, jeszcze przed stworzeniem PowerOn?
Dawniej, zanim zaczęto stosować oprogramowanie takie jak nasze, trzeba było na podstawie telefonów określić przybliżony obszar wystąpienia awarii. Potem grupa techników wsiadała do auta i jeździła po wytypowanej okolicy, starając się wypatrzeć zerwane przewody. Jeśli pogoda nie pozwalała na bezpieczną jazdę samochodem, trzeba było zaczekać aż się poprawi. Poszukiwania i sama naprawa trwały długo (np. kilkanaście godzin albo i kilka dni). Teraz, dzięki systemom w stylu PowerOn, możemy jako odbiorcy cieszyć się, że przerwy w dostawie występują dużo rzadziej i są o wiele krótsze.
Oczywiście, PowerOn to kompleksowe rozwiązanie i zawiera wiele innych bardzo użytecznych funkcji. Czytelników bardziej zainteresowanych tym jak oprogramowanie może wspomagać zarządzanie siecią energetyczną zachęcam do zeksplorowania materiałów o PowerOn Advantage na stronach GE Power.
Livingston to pewnie nie tylko GE Power, ale wiele innych firm. Możesz powiedzieć jak wygląda lokalny rynek pracy dla programistów?
Tutaj najlepiej chyba zajrzeć na LinkedIn albo Glassdoor i się samemu przekonać. W samym Edynburgu jest naprawdę sporo ofert dla programistów w najróżniejszych językach. Do tego warto sprawdzić też Glasgow i Dundee, a i w GE mamy nadal kilka ofert w biurach w Livingston i w Edynburgu.
Gdzie zazwyczaj juniorzy uczą się programowania? W Livingston są popularne bootcampy, szkoły programowania?
Nic takiego nie rzuciło mi się dotąd w oczy – ale też nie szukałem. Za to do naszego biura przyjmujemy co roku wielu studentów na praktyki. Pracują z nami przez cały rok, uczą się od nas (a i my od nich!) i tworzą naprawdę fajne projekty. Poza tym GE funduje nam abonamenty na niektórych platformach e-learningowych, m. in. na Pluralsight, gdzie można znaleźć kursy z większości technologii na poziomach od bardzo początkującego do eksperta.
Na jakie zarobki może liczyć junior, mid, a na jakie senior?
Mid developer raczej nie powinien mieć problemu z wynajęciem samodzielnego mieszkania w niezłym standardzie i spłacaniem nowego auta (np. Mazda 6 albo Mercedes klasy C). Będzie też za co wyjść na miasto oraz pozwiedzać i polatać do ciepłych krajów. Junior zarobi odpowiednio mniej, senior odpowiednio więcej. W większości ofert pracy podaje się widełki zarobków, więc najlepiej zrobić własny research uwzględniający konkretne doświadczenie i technologie.
Jak mógłbyś porównać zarobki do kosztów życia? Życie w Livingston jest raczej tanie?
Życie w Livingston nie należy do tanich. Natomiast my nie mieszkamy w samym Livingston, tylko w niewielkiej historycznej miejscowości w Fife, czyli po drugiej stronie mostu (The Forth Bridge). W naszej miejscowości jest nie najdrożej. Ale mamy na przykład rewelacyjny sklep rybny i rybki świetnej jakości, które mają edynburskie ceny. Na pewno za zarobki programisty da się w Szkocji żyć godnie i nie martwić się czy starczy do pierwszego. Ale to, jak ktoś zarządza swoimi pieniędzmi, to bardzo indywidualna sprawa. W Polsce znam osoby, które potrafią utrzymać rodzinę za 2 500 zł oraz osoby, które będąc singlami toną w długach, pomimo zarabiania ponad 10 000.
W Edynburgu ceny mieszkań są dużo wyższe niż w mniejszych miastach. Natomiast zdarza się, że dojazd do centrum z niektórych dzielnic trwa dłużej niż pociągiem z mojego miasteczka (ok. 20 mil do centrum Edynburga). Zresztą, właśnie tak do tego miasteczka trafiliśmy.
Mieszkając jeszcze w okolicach Aberdeen, wybrałem się obejrzeć pewne mieszkanie w Edynburgu. Ze stacji kolejowej Waverley (centrum Edynburga) jechałem do tego mieszkania autobusem przez prawie godzinę. Tak samo z powrotem. Potem wracałem pociągiem do Aberdeen i jadąc przez The Forth Bridge zauważyłem, że okolice mostu są przepiękne, a od wyruszenia z Waverley minęło dopiero 20 minut. Zadzwoniłem do Oli, żeby zmieniła kryteria wyszukiwania i Ola znalazła dla nas o połowę tańsze (niż to w Edynburgu) mieszkanie z widokiem na zatokę, zielone wzgórza i czubki trzech mostów.
Na koniec powiedz, co najbardziej zaskoczyło Cię, gdy przeniosłeś się do Szkocji?
Autobusy! Mieszkam ok. 19 mil od Livingston, więc zanim kupiliśmy samochód (który okazał się naprawdę niezbędny, jeśli nie mieszka się w centrum Edynburga), odbywałem codziennie ciekawe podróże: pociągiem do Edynburga, przesiadka w pociąg do Livingston, a potem autobusem do biura (bo mi się nie chciało chodzić 40 minut szybkim marszem).
Zaskoczenie nr 1: na przystanku ustawia się kolejka (często bardzo przyjaznych ludzi — można sobie miło pogadać) i kiedy podjedzie autobus, wszyscy wchodzą przednimi (jedynymi!) drzwiami spokojnie i po kolei. Nikt się na nikogo nie pcha, nie popędza i nie próbuje się wepchnąć w kolejkę.
Zaskoczenie nr 2: jednorazowe bilety do miejskich autobusów kupuje się u kierowcy. Każdy pasażer wchodząc, wrzuca odliczoną kwotę w monetach do specjalnej “skarbonki”. “Skarbonka” jest tak skonstruowana, że kierowca przez szybkę dokładnie widzi, jakie monety wrzuciłeś. “Skarbonka” nie przyjmuje banknotów oraz nie wydaje reszty. Jak jeździsz autobusami, to jesteś skazany na ciężki portfel — i czasami przepłacasz.
Zaskoczenie nr 3: kierowcy (zarówno panie jak i panowie) są na ogół bardzo mili oraz uśmiechają się i zagadują do każdego wsiadającego pasażera. Natomiast przy wysiadaniu każdy pasażer żegna się z kierowcą albo mu dziękuje.
Zaskoczenie nr 4: można spytać kierowcę, gdzie powinniśmy wysiąść i (wow!) na ogół kierowca będzie pamiętać, żeby cię zawołać na odpowiednim przystanku, jeśli zauważy, że sam nie wysiadasz. Na trasach, których się jeszcze nie zna, naprawdę warto dać znać kierowcy, gdzie chce się wysiąść. Wszystkie przystanki traktowane są jak “na żądanie”, więc autobus ominie wszystkie te, na których nikt nie wsiada ani nie wysiada. Z tego powodu liczenie przystanków mija się z celem. Pozostaje uprzejmość kierowcy bądź śledzenie trasy w Google Maps.