Rekrutacja w Dolinie Krzemowej. Historia Karola Stępniewskiego z VMware
O tym, jak ważne jest połączenie umiejętności technicznych z nietechnicznymi przekonał się nasz dzisiejszy rozmówca – Karol Stępniewski, Senior Member of Technical Staff w VMware – podczas rekrutacji, do firmy w której obecnie pracuje. Jego zdaniem, to właśnie umiejętności nietechniczne przeważyły w jego kandydaturze i to dzięki nim dostał propozycję pracy w Stanach Zjednoczonych.
Jak od środka wyglądała rekrutacja do VMware, pioniera wirtualizacji? Jak zdaniem naszego rozmówcy powinna wyglądać dobra rozmowa rekrutacyjna? I jak nie powinno przeprowadzać się rekrutacji dla programistów? O tym wszystkim dowiecie się z pierwszej części livestreamu z Karolem.
W rozmowie udział wzięli Piotr Nowosielski, Michał Miszczyszyn oraz Karol Stępniewski.
Spis treści
PN: Michał powiedz dwa słowa o sobie. Karola będziemy przepytywać, jako że jest główną postacią dzisiejszego livestreamu, ale warto wspomnieć także o Tobie. Ty mimo że mieszkasz w Polsce, to pracujesz można by powiedzieć dla zagranicznej firmy.
M: Tak, już od paru lat głównie wykonuję zlecenia dla zagranicznych firm, głównie w USA. To może być ciekawy temat do poruszania z Karolem, praca zdalna vs. praca na miejscu. Zaraz zobaczymy co z tego wyjdzie.
PN: Myślę, że złapiecie wspólny język. Karol powiedz dwa zdania o tym, co robiłeś w Polsce i jak to się stało, że przydarzyła Ci się okazja wyjazdu do Stanów. Wspomniałeś, że miałeś bardzo mało czasu na podjęcie decyzji. De facto na podjęcie najważniejszej decyzji w swoim życiu.
K: No więc czasu miałem jakieś 5 minut, zaraz opowiem jak to się stało. W Polsce zajmowałem się bardzo wieloma rzeczami. Byłem programistą, administratorem systemów, byłem też jakby to powiedzieć… frontem do klienta (zdarzało mi się jechać do klienta i go przekonywać do różnych produktów), bardzo dużo różnych rzeczy. Gdzieś, bodajże w 2013 roku… a jeszcze dodam historię, bo to jest bardzo ciekawe, jak wygląda proces rekrutacji w VMwarze. Bo to co mi się przydarzyło, jest moim zdaniem takim przykładem, jak to zrobić dobrze.
Dla kontrastu opowiem jak to się robi źle. Dla kontrastu, w tym samym czasie dostałem ofertę pracy z Amazonu, to znaczy zanim ją dostałem to odezwał się do mnie rekruter. To było gdzieś w sierpniu. Jak zwykle w takich rekrutacjach programistycznych, robi się tzw. screening i jest to albo rozmowa telefoniczna, albo jakieś zadanie online, coś co pokaże, że człowiek ma cokolwiek z tym programowaniem wspólnego, a nie tylko jakby udaje, że umie programować. Więc dostałem takie zadanie z Amazonu, zrobiłem je i wysłałem. I od tego czasu nic nie usłyszałem. Gdzieś pod koniec listopada na LinkedIn odezwała się do mnie rekruterka z VMware. Powiedziała, że za 2-3 tygodnie robią wydarzenie w Warszawie, taki spend programistów z centralnej Europy, zapraszają z różnych krajów nie tylko z Polski, zaprosili wielu programistów i przez cały tydzień robili z nimi interview.
Przyjechało tam z 15 różnych inżynierów, managerów z VMware i codziennie po kilka godzin robili interview. Poszedłem na to wydarzenie zupełnie nieprzygotowany, bo VMware to była wtedy dla mnie firma taka abstrakcyjna. To była firma, która wydawała mi się robić takie super ciężkie rzeczy, takie nieciekawe itd. Ale mówię sobie „dobra, pójdę się sprawdzić, spróbuje, na pewno się czegoś nowego nauczę”. Poszedłem na to wydarzenie i pamiętam, że zmaglowali mnie nieprzeciętnie, bo trwało to chyba sześć godzin. Ja tam byłem od 10 do 16, coś takiego. Miałem 5 minut przerwy i następna sesja, 5 minut przerwy i następna sesja… na ostatniej sesji nawet nie wiem o co pytali. Miałem wrażenie, że odpowiadałem co mi przyszło do głowy. Było ciężko.
Zadawali mi takie pytania, że pierwszych pięć mogę wyrecytować z pamięci. Na zakończenie pomyślałem sobie, że była to ciekawa rekrutacja, ale raczej się nie uda. Rekruterzy powiedzieli jednak, żebym poczekał chwilę, bo mają taką procedurę, że chcą jeszcze końcowe interview zrobić. Po 30 minutach przyszła delegacja, to był manager, rekruter, inżynier i tam jeszcze jeden człowiek. Przyszli do mnie, usiedli i zapytali jak się czuję. Odpowiedziałem: trochę zmęczony, ale jest okej. To był fajny dzień. A oni na to: no to słuchaj, co byś powiedział na to, żebyś do Stanów Zjednoczonych pojechał? Ja na początku nie do końca zrozumiałem to pytanie, bo myślałem, że oni chcą ze mną następną fazę rekrutacji przeprowadzić w Stanach, że przeszedłem dalej. Ucieszyłem się i powiedziałem: no pewnie, jasne!
Następnie zapytali, o to co mogłoby spowodować, żebym nie chciał się tam przeprowadzić. Jak już padło hasło „przeprowadzić”, to zrozumiałem, że to jest coś poważniejszego. Jak się okazało, oni mi dawali wtedy ofertę. I powiedzieli, że chcą mnie zatrudnić od razu. Pół godziny po tym jak miałem interview, od razu powiedzieli, że mnie chcą. I miałem 5 minut, przy stole musiałem się zdecydować czy chcę, czy nie. To było też takie zagranie psychologiczne, żeby wymusić decyzję na mnie. Może jakbym wrócił do domu i powiedział wtedy ówczesnej dziewczynie: słuchaj jedziemy do Stanów i co Ty na to? Mamy tydzień na zastanowienie się. To może bym się rozmyślił. A tak dużo czasu nie miałem i musiałem szybko decyzję podjąć. No i ją podjąłem. Rano wychodząc z domu, powiedziałem dziewczynie, że idę się sprawdzić. A kiedy wróciłem powiedziałem, że jedziemy do Stanów. Ale to już jest inna historia. To jest przykład jak powinna wyglądać rekrutacja, a teraz wróćmy do Amazona.
Tak jak mówiłem, w sierpniu zrobiłem pierwsze zadanie, w grudniu wydarzyła się ta cała sytuacja z VMwarem, wszystko się zamknęło pod koniec grudnia i wiedziałem, że jadę, a w styczniu (po 5 miesiącach) Amazon się odezwał, że oni chcieliby zaprosić mnie na następny etap. To pokazuje jak tego nie robić. Pamiętam, że miałem dać feedback na koniec rekrutacji z Amazonem, dlaczego nie przyjąłem oferty. Czekanie 5 miesięcy na drugi etap, to jednak nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej.
PN: Ty lubisz konkret. 5 minut i wyjazd, tutaj są bilety, pakuj się i tyle.
K: Tak, dokładnie. Tak to wyglądało.
PN: Okej, czyli już mniej więcej rozumiem co to znaczy, że nie miałeś dużo czasu do namysłu. Biorąc pod uwagę jak wyglądała cała rekrutacja, która przebiegała w jeden dzień, a nie 5 miesięcy co najmniej… Wiesz co, przyszło do mnie pytanie na maila, jeszcze przed tym livestreamem, które byłoby fajnym wprowadzeniem do tej technicznej części. Powiedz tym osobom, które nie są zaznajomione z samym VMware, czym to jest?
K: Jasne. To jest ciekawy fenomen, bo VMware, wśród ludzi związanych z branżą informatyczną jest dosyć dobrze znany, może nie jakoś super, ale dosyć dobrze. Natomiast jest kompletnie nieznany poza tą branżą. Przeciwieństwo takie Apple czy Google’a, gdzie nieważne czy pracujesz jako informatyk, czy jako nauczyciel, to te firmy znasz. VMware zajmuje się na dzień dzisiejszy powiedziałbym – chmurą, ale to jest tak przeładowane słowo, że to też niedobrze i może nie będę tego używał. VMware zaczynał jako pionier wirtualizacji, czyli uruchamiania systemu operacyjnego w systemie operacyjnym. To był rok 1999 -2001, te 2 lata to był czas, kiedy też Google się rozwijał, wydaje mi się że Google i VMware wystartowały w tym samym czasie.
Swego czasu był wywiad z Diane Green, która była współzałożycielką VMware i ona powiedziała taką ciekawą rzecz, że w tych początkowych czasach ludzie, którzy chcieli pracować 24h na dobę i poświęcić się robocie, nie mając życia prywatnego, to szli do Google’a, a ci co chcieli mieć trochę życia prywatnego i tzw. work-life-balance szli do VMware. Tak naprawdę VMware, ona tak twierdziła, była w tych czasach jedyną firmą, która była w stanie podebrać pracowników Google’owi.
Wracając do wirtualizacji, to była wirtualizacja np. żebyś mógł uruchomić Linuxa w Windowsie albo Windowsa w Linuxie. Prawdziwy boom przyszedł, kiedy pojawiło się zastosowanie tego na serwerach, czyli masz ogromny serwer z ogromną ilością zasobów, najczęściej Twoja aplikacja potrzebuje tylko 10% tego, ale masz jeden serwer i nie bardzo chcesz tam uruchamiać kilka różnych aplikacji, najczęściej niezwiązanych ze sobą na jednym serwerze z różnych względów.
Więc VMware wymyślił rozwiązanie żeby dzielić te zasoby poprzez wirtualizacje, uruchamianie różnych systemów operacyjnych obok siebie. Dzięki temu, po pierwsze możesz wykorzystać w pełni to za co zapłaciłeś, a po drugie bezpieczeństwo – nie było zagrożenia, że aplikacje zrobią sobie nawzajem „ku ku”. VMware na tym urósł i na tym zrobił ogromne pieniądze, do dziś jest to moim zdaniem 90% przychodów firmy. Nie będę tutaj twierdził, że tak jest na pewno, jeżeli jacyś koledzy z polskiego VMware mnie słuchają, to proszę poprawcie mnie, ale na pewno lwia część to jest cały czas ta wirtualizacja na serwerach. Są też nowe produkty o czym na pewno porozmawiamy, VMware robi teraz bardzo dużo rzeczy. To jest firma znana w świecie IT, mało znana poza.
PN: Dobrze, myślę że taka odpowiedź usatysfakcjonowała naszych słuchaczy i tych, którzy nie byli związani z tym tematem zbyt dobrze.
K: (śmiech) Może wyjaśnię, bo widzę, że tutaj na forum temat dziewczyny się przewija.
PN: Właśnie, bo tam są jakieś niedopowiedzenia.
K:.. mówiłem ówczesna dziewczyna, bo teraz jest to żona i tylko dlatego, proszę sobie nie dorabiać jakichś historii niemożliwych (śmiech). Nic się tutaj nie wydarzyło po drodze, po prostu sformalizowaliśmy związek. To jest dalej ta sama dziewczyna, która dzisiaj jest żoną i matką mojej wspaniałej córeczki. Zatem wszystko się potoczyło dobrze.
M: A jak ona na to zareagowała? Bo całe jej życie nagle musiało się zmienić.
K: Podkreślam, że to wspaniała kobieta, bo dużo poświęciła żeby tu przyjechać. Ogromne poświęcenie z jej strony, bo ona osiągnęła karierę w Polsce, była dyrektorem marketingu interaktywnego w różnych firmach. Jak przyszedłem i powiedziałem o wyjeździe, to mnie wyśmiała. Uznała, że to dobry żart. Potem powiedziała, żebym już przestał, bo to nie jest śmieszne, ale jakby w końcu musiała zrozumieć, że ja mówię serio. Jak zacząłem pokazywać maila oficjalne i jakieś pierwsze oferty pracy, kwoty itd. to zrozumiała, że coś jest na rzeczy. Powiedziała: okej, pojadę z Tobą.
Na początku jak pojechaliśmy, to nie byliśmy małżeństwem, to było na zasadzie takiej, że pojechaliśmy zobaczyć o co chodzi. W ogóle to planowaliśmy polecieć na rok i wrócić do Polski. Podobno większość ludzi tak mówi i większość wcale tak nie robi. Zobaczyliśmy, że da się tu żyć, wzięliśmy ślub i mieliśmy trochę taki elvisowski ślub tutaj, wzięliśmy później normalny ślub w Polsce, ale mieliśmy w Stanach taki ślub przy okienku – jak wysłałem zdjęcie Mamie, to zapytała czy to nie jest zdjęcie poczty przypadkiem, tak to wyglądało. Na pewno była w szoku na początku, musiała dużo poświęcić. Pewnie wiecie, że system wizowy w USA jest beznadziejny i o tym moglibyśmy sobie pogadać. Moja żona nie mogła pracować, mimo że była moją żoną a ja pracować mogłem. To był też taki sygnał, że może to jest dobry czas na dzieci i jakby tak to się wydarzyło.
M: Karol, a czym tak konkretnie Ty się zajmujesz w VMware?
K: Zacznę od tego, że system wizowy w Stanach działa w ten sposób, że mając moją wizę (h1b) mogłem zacząć pracę w październiku. W grudniu podpisałem umowę z VMwarem, zatem musiałem czekać prawie cały rok, aż będę mógł zacząć pracę. W ogóle to po pierwsze miałem jechać do Seattle, po drugie miałem być programistą Ruby, a po trzecie miałem pracować przy projekcie, który się nazywał Cloud Foundry. Miałem robić te 3 rzeczy. W międzyczasie zmienił się: projekt, miejsce i język, bo kiedy przyjechałem do VMware w październiku, to pracowałem w Palo Alto przy openstacku, programując w Pythonie. Zanim zacząłem pracę, zmienił się projekt, co więcej manager, który mnie zatrudniał zwolnił się i zastąpił go inny menadżer. Zmiany w korporacji, mimo tego że to ogromne firmy, są niesamowicie szybkie.
Wracając do pytania: zacząłem od openstacka, czyli prywatnej chmury, open source’owy projekt, dość duży – chyba jeden z największych projektów napisany w Pythonie, którym się zajmowałem i który daje ci możliwość postawienia własnej chmury, takiej jak AWS, czyli amazonowa chmura, czy polski e24cloud, czyli generalnie prywatna chmura obliczeniowa itd. To jest projekt, przy którym pracowałem najdłużej jak do tej pory, bo dwa lata i zajmowałem się… byłem po prostu programistą, pisałem kod i zarówno do komponentów, jak i dookoła, bo VMware ma swoją dystrybucję openstacka, to jest taki popularny trend firm. Bierzesz coś, co jest open source i opakowujesz to ładnie w jakieś fajne instalatory, żeby się to ładnie integrowało z pozostałymi twoimi produktami i wysyłasz na rynek i patrzysz czy to się przyjmie, czy nie. Rok temu zmieniłem projekt na Kubernetes, czyli następna trochę chmura, ale tym razem kontenery.
Znowu projekt open source’owy, znowu ten sam model, opakowujemy produkt i wysyłamy na rynek z supportem itd. Kubernetes to głównie język GO. Teraz najświeższy projekt, którym się zajmuję od dwóch miesięcy, to jest Serverless, następny trochę taki tzw. buzzword. Największym przykładem serverlessa jest AWS Lambda, czyli usługa od Amazona. Nazwa Serverless jest w ogóle takim tworem, który z jednej strony może i oddaje w pewnym sensie o co chodzi, ale nazwa, w kontekście tego, że coś gdzieś uruchamiasz, jest niewłaściwa, bo nie ma takiej możliwości żebyś nie miał tego serwera. Ten serwer musi gdzieś być. Z punktu widzenia programisty, on tego serwera nie widzi, wrzuca swój kod i on się tam gdzieś uruchamia, ale jego nie interesuje, gdzie się uruchamia i jak się skaluje i jak to się ze sobą łączy. To wszystko jest ukryte. On tylko programuje funkcje, które mają wejście i wyjście, czyli taka standardowa programistyczna rzecz i to wszystko.
Serverless ma bardzo duże zastosowanie dla chmury publicznej, np. w Amazonie Serverless ma to do siebie, że płaci się za wykonanie tzn. tworzysz jakieś funkcje i te funkcje sobie tam żyją, ale one się nie wykonują. One mogą być definiowane, ale nikt ich tam nie wykonał, to się za nie płaci. Co więcej, jeżeli się za nie płaci, to płaci się tylko za czas wykonania. To jest z rozdzielczością do milisekund. Jeżeli nasza funkcja wykonała się ileśset razy, jak każda się wykonała po sto milisekund, to w sumie zapłacimy za 30 sekund pracy tej funkcji, gdzie podczas gdy mamy jakiś serwer w chmurze, to płacimy za niego cały czas, kiedy on nie jest aktywny, nieważne czy on coś robi czy nie, może nic nie robić a my dalej za niego płacimy. Tutaj w Serverlessie płacimy tylko wtedy, kiedy się wykonuje i to działa w chmurze publicznej.
Teraz VMware jest nastawiony na klientów, którzy mają swoje serwery, data center, maszyny, za które zapłacili. Co oznacza, że to ich jakby nie interesuje , bo oni już i tak wydali te pieniądze. Czy ten serwer działa czy nie, to jest już jakby drugorzędna sprawa. No, ale są pewne inne charakterystyki serverlessa i jeżeli będą jakieś pytania to możemy sobie o tym porozmawiać.
My chcemy po pierwsze zobaczyć, co jest tak naprawdę ważne, na co programiści zwracają uwagę, co jest istotne w Serverlessie, jakie jego cechy powodują, że programiści są zainteresowani tym modelem i używają tego modelu. Bo być może niekoniecznie są to tylko koszty, wiadomo że CEO czy CFO to patrzy na te koszty, tylko i wyłącznie na koszty, ale programiści niekoniecznie. Jak wiemy dzisiaj rynkiem rządzą programiści, to oni mają moce decyzyjne i dlatego chcemy wiedzieć, co sprawia, że chcą z tego Serverlessa skorzystać.
Po drugie chcemy to oczywiście zaimplementować i dać to użytkownikom VMware. Aż 90% firm z listy Fortune500 korzysta z VMware w jakimś tam stopniu mniejszym lub większym, więc jest to ogromna baza klientów, która być może będzie kiedyś chciała uciec do Serverlessa. VMware nie ma Serverlessa, więc pójdą do Amazona. Zatem jest to też taki ruch, aby pokazać, że mamy serverlessa i to takiego, który jest lepszy. Jest to poniekąd taka strategia i defensywna (zatrzymajmy klientów, których mamy) i ofensywna (są nowi klienci, którzy rozważają pójście w Amazona, nie pozwólmy im na to). To jest taka rzecz, którą się teraz zajmuję. Jest to głównie praca programistyczna, bo trzeba to stworzyć, ale jest też trochę takiej analizy, takiego rozpoznania rynku, dużo fajnych rzeczy.
PN: Bardzo rozległy opis tego co robisz. Wyczerpaliśmy temat dosyć mocno, już teraz rozumiem co miałeś na myśli mówiąc, że jesteś technologicznym poliglotą. Podejrzewam, że w tym pojęciu zawiera się jeszcze sporo więcej ciekawostek.
K: To jest taka przynęta na rekruterów, tak szczerze mówiąc. Prawda jest taka, że dzisiaj każdy programista jest po części technologicznym poliglotą. Nie da się znać tylko jednego języka albo jednej technologii w dzisiejszych czasach. Nie można zamykać się w jednej technologii, więc każdy jest tym technologicznym poliglotą. Nie widziałem tego określenia w zbyt wielu miejscach, ale zawsze kiedy wrzucam to do mojego CV, to się rekruterzy o to pytali. Mam podkładkę pod to.
M: I to się dobrze sprzedaje.
K: Tak, mówiliśmy też o miękkich skillach, trzeba się umieć w tej branży sprzedać.
PN: Właśnie chciałem nawiązać do tego tematu, z którym wyskoczyłeś o 8 rano, kiedy testowaliśmy ten livestream. Byłem bardzo zaspany, a Ty wtedy mówiłeś, że te miękkie skille to jest coś, co bardzo chciałbyś poruszyć. Oddaję Ci głos.
K: Musiałeś być bardzo zaspany, bo tak bardzo bardzo o tym nie mówiłem, ale tak, chciałem ten temat poruszyć. Dla tych co regularnie oglądają Twój stream, może pamiętają pierwszy cykl, w którym był Grzegorz Kossakowski razem z Maćkiem Aniserowiczem i oni poruszali też ten temat. Maciej jest zresztą wielkim promotorem tego balansu skilli technicznych i nietechnicznych. W ogóle polecam jego książkę pt. „Zawód: programista„. Zdecydowanie polecam wszystkim aspirującym do bycia programistą albo będącym na początku swojej drogi. Oni też nawiązali do tego tematu i padło takie pytanie: czy można dostać pracę za granicą bez doświadczenia?
Mój przykład pokazuje, że nie, bo ja ani żadnych praktyk zagranicznych nie odbywałem, ani długo programistą przed tym nie byłem, zajmowałem się różnymi innymi rzeczami. Natomiast wydaje mi się, że to co jest kluczowe w tej pracy, to ta umiejętność rozmowy i kontaktów, pokazania inicjatywy, pokazania tego, że umiesz się odnaleźć w tym świecie, który dość szybko biegnie.
Po pierwsze trzeba być elastycznym na zmiany, mój manager dwa razy się zmienił, zanim tu przyjechałem.
Po drugie: umiejętność pracy z różnymi ludźmi. Jak tu przyjechałem to projekt się zmienił i zacząłem pracę z zupełnie innymi ludźmi; wiec jakby umiejętność komunikacji i umiejętność niezrażania do siebie jest bardzo cenna. To jest kluczowe. Generalnie ludzie w tych dużych firmach są bardzo inteligentni, to są ludzie którym zależy na tym, chcą z Tobą rozmawiać. Ale jeżeli są ludzie, którzy zrażają do siebie w jakiś dziwny sposób, to się rzadko zdarza, ale się zdarza, to niestety tym ludziom się odechciewa. Najważniejsze jest to, aby nie spowodować, że tym ludziom się odechce z Tobą współpracować. Jeżeli im się będzie chciało z Tobą współpracować, to nawet jeżeli ci technicznie nie będzie wychodzić, to się dogadacie.
Jak przyjechałem do Stanów Zjednoczonych to kompletnie nie znałem openstacka, w ogóle nie wiedziałem co to jest. Przyjechałem i oni mi powiedzieli, że mam się openstackiem zajmować. Przeczytałem jakiś artykuł na Wikipedii i to było wszystko. Włożyłem sporo pracy, żeby się tego nauczyć, ale też dużo ludzi mi pomogło w zrozumieniu tego pojęcia. Bo ci ludzie chcieli mi pomagać. To było super, ja miałem świetny zespół, który chciał mi pomagać. Wydaje mi się, że to jest kluczowe. Ja bym powiedział, że to jest taka skala – masz umiejętności techniczne i nietechniczne, załóżmy od 0 do 100. Masz pewne progi minimalne, nie przyjmą cię powiedzmy, jeśli masz mniej niż 50 pkt w skillach technicznych, ale suma tych skilli jest bardzo ważna i jeżeli masz bardzo niski poziom skilli nietechnicznych, to musisz mieć naprawdę dużo skilli technicznych, żeby ludzie byli skłonni z Tobą współpracować.
Dużo natomiast można nadrobić tymi umiejętnościami nietechnicznymi, jeżeli tych technicznych brakuje. Ludziom będzie się chciało Tobie pomagać i Ciebie prowadzić. Znajdą się mentorzy, którzy Ci pomogą. Oczywiście osoby, które mają temat bardzo dobrze opanowany są zapracowane, ale trzeba tez mieć sobie trochę czasu u nich wywalczyć. Ja na pewno tego sklilla też sobie szlifuje i to nie jest tak, że ja go posiadłem i do teraz to ja jestem nie wiadomo kto. Ja też się cały czas uczę, ale jestem bardzo niecierpliwy i to też jest coś takiego, co ja ćwiczę u siebie. Skille nietechniczne się docenia, kiedy kariera się rozwija. Człowiek jest bardziej zaawansowany i bardziej awansuje te skille nietechniczne, one zwiększają priorytet, jakby bardziej odczuwasz, że one są istotne. Wiadomo, że to pewnie przychodzi z czasem, ale jeżeli ktoś to zauważy wcześniej, na początku swojej kariery i zacznie nad nimi pracować, to jest ogromny bonus. Takie jest moje spojrzenie na tę sprawę.
M: Ja bym chciał jeszcze wtrącić, jakby z uwagi na charakter pracy jaką wykonuję, to przez ostatnie dwa lata rozmawiałem z bardzo wieloma różnymi klientami z różnych części świata. Ty się śmiejesz, że przeczytałeś czym jest openstack na Wikipedii, ale nawet nie zdajemy sobie sprawy, ile jest kandydatów nieprzygotowanych do rozmowy. Ja to staram się zawsze wiedzieć o firmie, o kulturze, o produktach, o ludziach z którymi będę rozmawiał itd., a jest cała rzesza osób, które przychodzą na taką rozmowę po prostu na hip-hip-hurra i absolutnie nie wiedzą nic. Wydaje im się, że te skille techniczne są najważniejsze, a często jest tak, że zrażają rekruterów do tego stopnia, że wolimy zatrudniać osoby trochę słabsze i potem je trochę podszkolić , ale się z nimi sympatyczniej pracuje.
K: Bo pokazali zaangażowanie. No właśnie to jest bardzo ważne, żeby pokazać że się chce, że chcesz włożyć wysiłek w pracę z innymi ludźmi. To jest kluczowe.
Przeczytałeś właśnie pierwszą część livestreamu z Karolem Stępniewskim. Drugą i trzecią opublikujemy w ciągu najbliższych tygodni. Zapraszam do obejrzenia całej rozmowy na YouTube.