Lgnę do ludzi, którzy wiedzą więcej ode mnie. Historia Bartłomieja Skowronka
Bartłomiej, którego zaprosiliśmy do rozmowy, to niewątpliwie doświadczony inżynier, ale i podróżnik rozwijający swoje zainteresowania podejmując się wielu wyzwań. Zaczynał w krakowskim IBM Software Lab, później wyjechał do Stanów Zjednoczonych, pracował także w Holandii, na ponad trzy lata wrócił do Polski, by znaleźć się później w Madrycie. Dziś Bartłomiej jest Software Integration Technical Lead w Olympic Channel. Poznajcie jego bardzo interesującą ścieżkę kariery.
Pierwszą pracę znalazłeś w korporacji – IBM Software Lab. Z perspektywy czasu uważasz, że to było dla ciebie najlepsze miejsce?
Świetne i z pewnością najlepsze. Byłem jedną z pierwszych siedmiu osób zatrudnionych w krakowskim Laboratorium Oprogramowania, zacząłem w nim pracę, zanim zostało oficjalnie otwarte. Więc – używając dzisiejszego terminu – był to startup, ale taki z solidnym zapleczem wiedzy i możliwościami korporacji.
Krzywa uczenia, świeżo po studiach, przypominała dla mnie potraktowaną deltą Diraca. Spotkałem fantastycznych ludzi, zarówno wśród nowo przyjmowanych do pracy (Lab rósł w tempie 20-30 osób na miesiąc!), jak i IBMersów z innych części świata, odwiedzających nas – w tym zarówno przedstawicieli top managementu, jak i strategów firmy, Distinguished Engineers. Od tamtej pory nadal czuję się IBMersem i powtarzam, że IBM jest unikalną firmą, gdzie zawsze spotyka się niesamowitych ludzi, z ogromną wiedzą i doświadczeniem, którymi te osoby potrafią się podzielić; gdzie – jeśli się chce(!) – można się bardzo, bardzo dużo nauczyć.
Jak przebiegała twoja ścieżka kariery w IBM Software Lab? Jak się rozwijałeś?
Zacząłem od pozycji dewelopera, ale dość szybko zmieniła się moja rola i zostałem odpowiedzialny za techniczne wsparcie dla projektu – zarówno klientów końcowych, jak i dla potrzeb wewnętrznych (plany rozwoju, integracje, QA).
Pracowałem w obszarze IT Service Management, więc gdy w Labie powstał zespół konsultantów – zaryzykowałem i poszedłem do szefa zespołu Software Services, ze słowami “chcę do was”. Po półtora miesiąca intensywnego, ale nieformalnego szkolenia w USA, zostałem konsultantem dla produktów, które dopiero miały wejść na rynek. A że Software Services to taka Brygada Ryzykownego Ratunku – zjeździłem Europę, rozwiązując krytyczne problemy u klientów albo robiąc Proofs of Concept, czy pilotażowe implementacje.
Szkolenie na konsultanta – ciekawe. Czego cię na nim uczyli? Jak wyglądały zajęcia?
Nie było to ustrukturyzowane szkolenie. Do jednego z produktów dołączyłem w fazie developmentu, gdzie zacząłem od testowania i dopisywania konkretnej funkcjonalności. Potem trafiłem na coroczne spotkanie innej grupy konsultantów, gdzie prezentował m.in. główny strateg Tivoli, więc nadarzyła się okazja do rozmowy. Lepszego zrozumienia całego portfolio rozwiązań i dobrego umiejscowienia się z produktami, w których się specjalizowałem. Poznałem mnóstwo ludzi pracujących w różnych projektach i na różnych stanowiskach – ta siatka znajomości okazała się później bezcenna.
Pamiętasz najciekawszy krytyczny problem u klienta?
Tak. Najpierw próbowaliśmy rozwiązać problem zdalnie. Przeszliśmy razem przez zbudowanie nawet odpowiednika jego środowiska w Labie, dla testów. U mnie wszystko działało. U klienta, w pewnych określonych (i na szczęście w miarę powtarzalnych) warunkach – pojawiały się złe wyniki.
W końcu pojechałem na miejsce, wpiąłem się debuggerem w ich infrastrukturę, żeby po paru godzinach się przekonać, że baza danych u nich nieco inaczej działa: podawała wyniki w innej kolejności z tablicy, bo inaczej budował się indeks, podczas gdy aplikacja niejawnie zakładała kolejność. Różnica w środowiskach to kombinacja wersji bazy danych (hotfix) + wersji CPU (inaczej kompilowany i wykonywany współbieżny kod).
Podróże służbowe nie są dla wszystkich, ale ciekawi mnie, jak radziłeś sobie z produktywnością w nowych miejscach pracy?
To trudne, szczególnie na początku, kiedy nie ma się wypracowanych schematów. Później, nawet z wprawą w podróżach, pozostaje dobrze wyczuć sytuację w nowym miejscu. To jakby co tydzień-dwa zaczynać nową pracę. Pomaga dobre zrozumienie oczekiwań, zarówno przed wyjazdem, jak i zweryfikowanie ich na miejscu. Potrzeba też dużo asertywności i umiejętności negocjacyjnych – nie da się wszystkiego zrobić, nie wszystko jest tak samo ważne. Z drugiej strony, czasem zapewnienie, że dana sprawa nie została zapomniana, uspokaja część osób. Niemniej, trzeba być świetnie zorganizowanym na swoim podwórku.
Jakimi zasadami kierowałeś się, współpracując “u klienta”?
Klient ma zawsze rację! Żartuję, nie o to chodzi. Konsultant jest po to żeby doradzić, a żeby mógł (lub mogła) to zrobić – potrzebuje dobrze zrozumieć problem, zaadresować przyczynę. Więc podstawowa zasada, to zrozumieć istotę problemu, a nie leczyć symptomy. Banał, ale jak przychodzi do realizacji, to trzeba zastosować odpowiednie techniki, żeby pozyskać informacje.
Druga zasada to dobra komunikacja. Żeby wszyscy interesariusze zrozumieli i zgodzili się na proponowane akcje. Komunikacji uczymy się całe życie, na szczęście dużo dobrych podstaw można zdobyć przez treningi i kursy, co polecam wszystkim, nie tylko tym, którzy pracują z mitycznym “klientem”.
Jak w tamtym okresie komunikowałeś się z zespołem? Spotykałeś jakieś trudności w realizacji zadań?
Jeśli mówimy o trudności w realizacji zadań z powodu złej komunikacji z zespołem, to główny problem jest prozaiczny – nikt nie siedzi, czekając na wiadomość od ciebie. Więc wracając do poprzedniego pytania o produktywności – ważnym elementem jest przygotowanie sobie zarówno bazy wiedzy, jak i kanałów komunikacyjnych z osobami, które mogą wesprzeć. Czasem to tak banalne, jak powiedzenie: “jak będę miał problem, to zadzwonię” i odpowiedź “ok”; kiedy indziej wymaga uruchomienia ścieżki formalnej i zarezerwowania sobie czyjegoś czasu. A mimo że technologia się polepszyła – takie przygotowanie jest nadal równie ważne.
Wróćmy do twojej kariery w IBM.
Cały czas poszerzałem moją wiedzę z zarządzania w IT, poznawałem kolejne produkty z ogromnego portfolio IBM, aktywnie uczestniczyłem w konferencjach. Wszystko to budowało moje zaplecze teoretyczne i praktyczne, głównie przez pracę konsultanta w wielu odwiedzanych firmach. W pewnym momencie stałem się rozpoznawalny w regionie, efektem czego była propozycja pracy w Danii, dla partnera biznesowego IBM, a w praktyce dla IBM Nordic. Stwierdziłem, że trzeba spróbować swoich sił w nieco innym kontekście, bardziej jako architekt rozwiązań, z większą kontrolą nad całym wdrożeniem.
Później, z przyczyn osobistych, wróciłem do Polski, gdzie pracowałem dla IBM GSDC – centrum usług, zlokalizowanym we Wrocławiu, a potem na moim rodzinnym Górnym Śląsku. Miałem okazję popracować w ciekawym projekcie, dotyczącym przetwarzania znacznych ilości danych, w kontekście zarządzania środkami trwałymi IT. Tu też poznałem świetnych ludzi, od których się dużo nauczyłem i z którymi cały czas utrzymuję kontakt.
Pracowałeś w trzech oddziałach tej samej firmy. Różniły się kulturowo?
Bardzo, bo były to też inne działy wielkiej firmy. Lab to software house. Część IBM Nordic, gdzie współpracowałem – to sprzedaż. A IBM GSDC w Polsce to outsourcing usług IT. Tak więc nakładały się zarówno różnice kulturowe miejsca, jak i funkcji. Software house skupia się na produkcie, sprzedaż – na pozyskaniu klienta, outsourcing – na dostarczeniu usługi jak najlepiej, jak najtaniej, jak najszybciej (uważając, żeby nie zapomnieć o zasadzie “wybierz dwa”).
Co wpływa na to, że pozytywnie oceniasz daną firmę? Szczególnie ciekawi mnie perspektywa juniora, początkującego programisty.
Nie wiem, czy w tym kontekście pozycja jest najistotniejsza. Wobec każdej roli są pewne oczekiwania, lepiej lub gorzej wyartykułowane. Myślę, że rozmowy przy rekrutacji to jest miejsce, żeby spróbować te oczekiwania doprecyzować, przez obie strony. Co implikuje, że sami powinniśmy mieć jasno określone własne cele. Podsumowując, pozytywnie oceniam firmy, które dają mi największe szanse na realizację moich celów; inaczej mówiąc – gdy cele dla mojej roli są zbieżne z moimi.
Do tego dochodzi, dość ulotny, kontekst samej kultury firmy, osób, z którymi przyjdzie nam współpracować. O tym przeważnie dowiadujemy się prawdy dopiero po czasie, a i to jest zależne od naszego najbliższego otoczenia, najbliższych współpracowników. Warto poprosić o rozmowę z nimi podczas rekrutacji (i mieć przygotowane parę pytań).
Ponad osiem lat pracowałeś dla IBMu. Dlaczego zmieniłeś pracodawcę?
Miałem dość różnych odmian Service Managementu, chciałem się rozwinąć w innych dziedzinach, głównie jako architekt. Pojawiła się interesująca oferta dla architekta korporacyjnego, w sektorze finansowym. Znowu stwierdziłem, że zaryzykuję ciepłą posadę i wejdę w “paszczę lwa” (tym razem nieco bardziej dosłownie).
Przez siedem miesięcy pracowałeś dla ING w Holandii. Jak wygląda kultura pracy w tym kraju?
Mocno biznesowa. Holendrzy to naród, który bardzo dobrze rozumie (i czuje) biznes, na wielu poziomach i to od dzieciństwa; są mocno zorientowani na realizowanie celów. Przy tym pozostają otwarci na pomysły i słuchają, a już w szczególności dobrze słucha szef IT grupy ING.
Pracowałem w Innovation Lab nad płatnościami międzybankowymi, w kontekście technologii rozproszonych rejestrów i blockchain. Oznaczało to, że mam mieć dobrze poukładane własne cele i potrafić znaleźć wspólne – zarówno wewnątrz firmy, jak i w konsorcjach bankowych. Gdy wspólnego celu brakuje, to – wracając do pytania – Holendrzy albo szybko dochodzą do konsensusu, albo się rozchodzą.
Jak to się stało, że zająłeś się pracą dla Olympic Channel?
Chciałem wyjść z “paszczy lwa”, a do tego przenieść się znów gdzieś poza Polskę. Zadzwonił do mnie hiszpański rekruter, oferta była dość ciekawa, choć na tym etapie nie wiedziałem jeszcze, o jaką firmę chodzi. Tylko tyle, że biuro jest w Madrycie. A że tu, w Hiszpanii, o dziwo nie byłem wcześniej – postanowiłem rozpocząć rozmowę. W ten sposób odleciałem razem z bocianami na południe (zbieżność z nazwiskiem przypadkowa).
Na czym polega twoja praca?
Pod szyldem “Software Integration Tech Lead”, odpowiadam za techniczne aspekty potrzebne do realizacji projektów. W praktyce to mnóstwo integracji, większych i mniejszych, a całość doprawiona dużą dozą cybersecurity, gdyż dzisiaj nie sposób bagatelizować tego tematu.
Z jakimi wyzwaniami spotykasz się na co dzień?
Gdy mówimy o zawodach sportowych, terminów się nie przesunie… Pierwszym wyzwaniem jest zatem konieczność pilnowania terminowości wszystkich wątków, które czasem przypominają głowę hydry. Mimo że to słoneczna Hiszpania – nie ma “mañany”.
Drugie wyzwanie to skala, bo sposób myślenia przy dużych projektach jest specyficzny i musimy w stosunku do nich adresować skondensowane zainteresowanie – zarówno pozytywne, jak i negatywne (nawiązując tutaj do bezpieczeństwa). Pracuję, żeby mała zmiana nie miała efektu motyla; a zmian jest dużo i to kolejne wyzwanie.
Trzecie to apetyt biznesowy, bo Idea Olimpijska to też marka, z którą chce się być kojarzonym. Więc jest dużo pomysłów, zmian. A ponieważ dziewięć kobiet dziecka w jeden miesiąc nie urodzi, czasem muszę być bardzo asertywny, żeby móc zrealizować priorytetowe sprawy.
Czwarte wyzwanie to odległości, te fizyczne i te kulturowe. Zespoły są rozproszone, pochodzimy też z wielu państw. Część zespołu potrafi być na innej półkuli. Sposób i organizacja pracy w samej Europie potrafi się różnić, a i kultura pracy na innym kontynencie ma własną specyfikę. Wymaga to dużej klarowności w komunikacji, dostosowania się pod odbiorcę zarówno pod względem kulturowym, jak i biznesowym, technicznym.
Jaką radą chciałbyś podzielić się z naszymi czytelnikami? Co dało ci największy boost w karierze?
Ludzie. Zawsze lgnę do ludzi, którzy wiedzą więcej ode mnie, bez względu na ich specjalizację. Takie osoby często potrafią się swoją wiedzą podzielić, ale też sama obserwacja ich przy pracy – w rozmowach, w sposobie myślenia, jakich narzędzi używają (mam na myśli tu też metody i techniki) – powoduje, że w takim kontekście uczę się w geometrycznym tempie.
Trzeba bezwzględnie szukać w swoim otoczeniu ludzi z ciekawymi umiejętnościami. Pamiętając, że niekoniecznie są to “gwiazdy”, a na przykład ktoś, kto potrafi bardzo wytrwale pracować, albo ma świetne umiejętności interpersonalne. Z mojego doświadczenia wnioskuję, że przebywając z takimi ludźmi, staję się lepszy niczym przez osmozę.
Bartłomiej Skowronek. Software Integration Technical Lead w Olympic Channel. Inżynier przez zainteresowania, humanista przez dociekliwość. Ciekawość świata stara się łączyć z zawodem, więc doświadczenie zawodowe ma z kilku branż i kilku krajów. Od 15 lat albo rozwiązuje problemy albo je tworzy (czytaj: pracuje nad innowacjami).